Redaktor/Autor: Halina Pytel – Kapanowska
W rodzinie Malwiny i Marcina dużo się dzieje. Na spotkanie trudno się umówić, bo albo dzieci mają jakieś dodatkowe zajęcia, albo mama Malwina, która od października podjęła studia podyplomowe zarządzanie nieruchomościami, na zajęciach albo w książkach. Coraz bardziej przysposabia się do pracy w dziale administracyjnym w Centrum Opieki nad Dzieckiem w Szczecinie (dawniejsze Pogotowie Opiekuńcze). To tam właśnie, spotyka na co dzień wiele pokrzywdzonych dzieci. To tam zobaczyła kilkuletniego Ernesta – nie wiedzieć dlaczego – serce zabiło mocniej. Pod wpływem impulsu wzięła go na ręce, przytuliła i … pokochała.
Postanowiła zawalczyć o chłopca. Najpierw Ernesta poznał i zaakceptował mąż Marcin, a później ich syn Wojtek, który jest w podobnym wieku. Stali się rodziną. Pisałam o tym kilka miesięcy temu, po spotkaniu na Jasnych Błoniach. Miło było patrzeć, jak chłopcy z wielkim apetytem zajadają ulubione lody amerykańskie. Z podobnym apetytem zjadają zresztą posiłki w domu, przygotowane albo przez mamę, albo tatę – w zależności, kto akurat jest wolniejszy i ma chęci na gotowanie.
Już w czasie wakacji rozpoczęli przebudowę i remont swojego mieszkania, by uzyskać oddzielne pokoje dla chłopców. Nie udało się jednak skończyć prac przed rozpoczęciem roku szkolnego, a i nie wiadomo, czy do Gwiazdki będą już z powrotem na swoim. Nie przejmują się jednak tym zbytnio, bo mają, gdzie mieszkać. Babcia Marcina przeprowadziła się do jego rodziców i udostępniła im swoje lokum. Są tu dwa pokoje, więc spokojnie można mieszkać. Chłopcy mają swoje miejsce do nauki i zabawy. To właśnie rodzice Marcina szybciej i z większym zrozumieniem zaakceptowali ich decyzję o przysposobieniu Ernesta, jakby nie patrzeć dziecka chorego, wymagającego dużego wkładu pracy, zaangażowania i uczuć. To, że Malwina od początku zakochała się w maluchu to jedno, to że chłopca pokochał Marcin i Wojtek to cudownie, ale czy mogli oczekiwać od dalszej rodziny bezwarunkowej akceptacji.
– Moi byli dużo bardziej wystraszeni – opowiada Malwina. – Ale dosyć szybko przekonaliśmy ich, że dokładnie wiemy, na co się decydujemy i wiemy, co robimy. Mieszkają za granicą, ale przyjeżdżają na wakacje, bo mają dom na wsi. Ostatniego lata zabrali chłopców na całe 2 tygodnie. I wszyscy byli zadowoleni. Już nikt nie miał wątpliwości, czy obaw. Z kolei rodzice Marcina mieszkają w Szczecinie, całkiem niedaleko i wspomagają nas, gdy jest potrzeba.
Chłopcy są prawie równolatkami z tym, że Wojtek chodzi już do szkoły, a Ernest jeszcze do przedszkola. Ernesta przedszkole to placówka specjalna, bo chłopiec ma sporo różnych dysfunkcji, urodził się bowiem z zespołem FAS. Malwina jest bardzo zadowolona, że od września uczestniczy on w projekcie unijnym, dzięki któremu objęty jest kompleksowym programem zajęć terapeutycznych. Ma więc zajęcia z logopedą, rehabilitantem, integrację sensoryczną.
– Widzę, jak to dużo daje. Ernest czyni postępy w rozwoju – cieszy się Malwina. – Z kolei Wojtek chodzi do zerówki i wiele wyzwań przed nim. Daje radę, jesteśmy z niego bardzo dumni, na bieżąco staramy się go wspierać i pomagać, oczywiście, kiedy trzeba.
Dopiero po południu wszyscy są w domu. U nich nie ma zwyczaju ciągłego oglądania telewizji, czy przesiadywania przed komputerem. Preferowane jest wspólne wykonywanie prac domowych jak sprzątanie, gotowanie itp. Tylko w soboty chłopcy mogą obejrzeć bajki na tablecie, ale i tak niezbyt długo. Czas wolny spędzają najczęściej razem, są to wspólne wypady na wycieczki, jazda na hulajnodze. Chłopcy chętnie też bawią się na placu zabaw. A jak są wszyscy w domu, to czytają, grają w gry planszowe, rozmawiamy.
– Chcemy budować dobre relacje rodzinne, w czym – w naszym przekonaniu – nie pomaga, zbyt długie ślęczenie przed komputerem czy telewizorem – z przekonaniem twierdzą Mikołajczakowie. – Nie jesteśmy nowocześni, ale za to zacieśniamy więzi z naszymi dziećmi. Lubimy wspólny czas, nie nudzimy się ze sobą, a to przecież najważniejsze.
Chcę pomóc